POECI i poetki
Nie znoszą
przypadkowości.
Wielbią logikę, cenią
precyzję, lubią porządek.
Z ulotnych
słów wznoszą okazałe budowle
w których
mieszkają pragnienia, emocje i żądze.
Poetom wolno wszystko.
W Tarnowie z ulicy
Długiej zrobili krótką,
w Kielcach z Wesołej
smutną.
U Biklego, rozkoszując
się eklerką,
pisali gorzkie wiersze.
Poeci kochają poetki.
Poetki odwrotnie.
DUBELTÓWKA
Dwururka w bawialni na
ścianie
w pozycji
horyzontalnej.
Siostra sztucera,
córka Winchestera,
daleka krewna
Schmeissera.
Nad nią wisi poroże.
Puste oczodoły. Pif
paf.
Biała czaszka. Pif
paf.
Pod nią
skóra dzika.
DZIEWCZYNKA w pralce
To mała Ola,
córeczka sąsiada,
w pralce wirnikowej Frania.
Olę pierze mama.
Stoi przy pralce,
pilnuje prania.
Pranie jest na niby.
Tak jest na zdjęciu.
Zdjęcie nie kłamie,
jest czarnobiałe.
Jak fortepian na
ścianie
albo mucha z złotym
zębem.
FOTOGRAFIE
Płyną niczym żaglowce
sepie, czarnobiałe,
wyblakłe ORWO,
pogięte, osmużone,
z adnotacją na
odwrocie albo na ramce
pisaną
ołówkiem kopiowym lub atramentem.
Ubieram je w słowa,
stroję, ozdabiam
w nadziei, że tak
upiększone zapiszą się
w cudzej pamięci -
naiwny sześćdziesięciolatek
z absurdalną zasadą:
prawda prosto w oczy
i cudacznym
zamiłowaniem do porządku
dziedziczonym po
matce, bez ojca,
choć wielu chciało
mnie usynowić, wierny słowu
i ufający, że moje
dotknie wieczności.
POETA utrapiony
Co komu po słowach i
głowie w chmurach.
Stopy w pantoflach,
ręce w rękawach.
Ciasto na stole, kawa
w filiżance.
Poeta miesza słowa.
Słów nie
włoży na bose stopy,
nie osłoni nimi głowy
przed palącym słońcem,
nie okryje
pleców przed ulewą siekącą z ukosa.
Słów nie
sprzeda ani ich nie kupi
- wartość zerowa.
A jednak bez
poetów obejść się nie sposób.
Gdy jeden odejdzie,
przychodzi drugi.
Zabraknie kukurydzy,
masła, cukru, mąki.
Nie będzie z czego
upiec podpłomyków,
czym posmarować
chleba, posłodzić mięty.
Poetów nie
zabraknie.
Świat jest bogaty w
poetów
KANON
Góra, żeby
na nią wchodzić. Las, by kryć się
w nim i gubić. Droga,
by iść nią i wracać.
Żagiel, żeby łapać nim
pomyślne wiatry.
Kobra, by drżeć
obchodząc ją kołem.
Smok, żeby o nim
opowiadać dzieciom.
Parasol, żeby otwierać
go i składać.
Deszcz i słońce, by
cieszyło zarówno.
Ballada, żeby śpiewać
ją, gdy śpiewa
dusza. Psalm, kiedy
dusza płacze.
Dzieciństwo, by za nim
tęsknić. Przeszłość,
żeby ją wspominać.
Przyszłość, by uciec
od teraźniejszości do
marzeń.
Piękno, by zwodziło
ulotnością.
Brzydota, bo jest
piękna w naturze.
KOT liżący łapę
Pisk opon, tępe
uderzenie czegoś w coś,
krzyk i tupot wielu
stóp. Nogi niosą
w tamtą stronę, uszy
łowią odgłosy, oczy
obrazy,
które mają przed sobą. Na ulicy
dwa nieżywe żuki
stworzone przez ludzi
- pokiereszowane boki,
szkło, kawałki
plastiku; obelgi,
wyzwiska, pretensje
i sprawca zamieszania,
czarny kot
liżący łapę pod ścianą
kamienicy.
|