Zwyczajna
łagodność
Pokora
i czułość
(fragment)
Łagodność Janusz Gołdy nie jest zwyczajną. To
spokój i pokora
wobec ludzkiego losu, pokora wobec słowa, które stanowi
materią
i narzędzie jego trwania. Poezja Gołdy, oszczędna w formie, ale bogata
w obrazy i znaczenia, wnosi unikalny dystans wobec podmiotu lirycznego
- niezależnie, czy jest nim człowiek, zjawisko natury, wielkie czy małe
wydarzenie. Poeta ten potrafi spożytkować swoją wrażliwość i
swój intelekt najwłaściwiej: szary, codzienny drobiazg czyni
tak
samo ważnym, jak to, zo zwykliśmy zauważać jako podniosłe i wielkie.
Nie ma więc różnicy pomiędzy bólem człowieka,
którego los rzucił w bieszczadzkie wyżyny i ostępy, a
cierpieniem możnych tego świata. Życie zakreślone obszarem kuli Ziemi
to, śmieciuch - wróbel jak i ci, którym dane było
tworzyć
historię swoje "małej ojczyzny".
Znamienną jest dla tej poezji autentyczność i szczerość.
Bohaterami
wierszy są zazwyczaj osoby konkretne, tak jak Urszulka z
"Trenów" Kochanowskiego, miejsca także - można je znależć na
mapie, jak miejsca z wielkich powieści.
"Zwyczajna łagodność" jest książką, którą Gołda
pisał latami.
Wiele z zawartych w niej wierszy publikowały tak znaczące pisma jak
"Sycyna" choćby. Lecz autor nie śpieszył się z opublikowaniem tej
liryki w formie zwartej. Pewnie czekał na ów stan
łagodności,
który pozwala przemyśleć swoje racje, pozwala je
utrwalać jako prawdziwe i pewne, by nabrały sensu istnienia.
Jan Tulik
..................................
* Janusz Gołda, "Zwyczajna łagodność", wydawnictwo WDK, Krosno 1998
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Liryczne
Lesko
Starych drzew się nie przesadza. Żle się przyjmują. Zwykle
umierają. Także to przysłowie przypomina nam, że miejsce urodzenia i
pierwszej młodości wywiera na człowieku niepowtarzalne piętno. Czyli
miejsce zakorzenienia decyduje o naszym losie. O istocie takich miejsc
napisał w swej ostatniej książce Najkrótszy
przewodnik po samym sobie Gustaw
Herling Grudziński. Przyznał, że pejzaże, topografia w wielu jego
utworach, to nic innego jak miejsca dzieciństwa i młodości; wyznał on:
"Obrazy i krajobrazy z dzieciństwa ciągle wracają - to znaczy, że tkwią
we mnie gdzieś bardzo głęboko. Dlatego upieram się przy idei małych ojczyzn.
Myślę wtedy nie o Polsce, która jako państwo jest zbyt szeroka do objęcia
takimi uczuciami lecz o konkretnym rejonie mojej młodości."
"Wiersze leskie" Janusza Gołdy są obrazem takiego właśnie
punktu
na ziemi. Pewnie każdy nosi w sobie, w swojej wyobrażni, pierwsze
zapamiętane miejsca; przestrzenie i drzewa, rzekę i chmury,
których konstelacje są nie do powtórzenia. To
pierwsze
doświadczenie zmysłu wzorku, ale - choć pewnie stoi to na drugim planie
- doświadczenia wszystkich zmysłów. Zapewne stąd
rozczarowania
powrotów; wraca się w miejsca zapamiętane - konkretne
obrazy,
nawet zapachy, bo takie utrwaliła nasza pamięć i wyobrażnia. A tu las
zagajnikiem, grożna rzeka raptem strumieniem... Czyli osadziło się nas
jakieś Makondo, trochę surrealistyczne, miejsce nie
powtórzenia.
O takim miasteczku pisze Gołda. A owe małe ojczyzny wcale nie
muszą być wyłącznie miejscem naszego urodzenia. Są nimi także
krajobrazy codziennego obcowania. Lesko Gołdy jest takim pejzażem - z
wyboru. Ale zawłaszczonym, zakceptowanym przez nolen volens, choć może
i świadomie.
Obraz literacki, jeśli jest osadzony w jakimś tu i teraz,
nabiera wyrazistości. Opiera się czasowi. Kiedy czytelnik potrafi
opisane miejsca i zdarzenia nałożyć na plan lub mapę, powraca do
lektury. Przyjmuje owe krajobrazy za swoje. Zatem to jedna z sił
ocalających sztukę, także wiersze. A "Wiersze leskie" są mapą
miasteczka i okolic. Lecz pewnie i poprzez to, swoistą
metaforą;
bo obrazy Gołdy określają jednocześnie inne, prowincjonalne, pełne
uroku - "miasteczka na ugrorach historii" ( Pochwalny).
Podczas lektury tych wierszy widzi się oczami wyobrażni
lichtarze kasztanów nad ulicznym asfaltem, naiwnie
wyrzeżbionego
drwala-krasnala piłującego drewno przy fontannie, wróble grające w oko
z zkotem.
Do obrazów tych dołączją doznania zmysłowe. Uliczki, ich
zaułki,
emanują swojskimi zapachami, upalny lipiec miesza woń lip z duchotą
rozgrzanego asfaltu - to aura nieomal z prozy Bruno Szulca.
Istnieje w tej poezji także inny, kultowy klimat. Przecież
Lesko
to tradycja kilka narodów. Jeden z wierszy jest zapisem
nostalgicznej rozmowy z poetą Januszem Szuberem - mistrzem tworzenia
również biieszczadzkich klimatów.
Mówią o leskiej
synagodze, o szczypcie
zawilców
na stoku wzgórza z pikami macew na szczycie; zadają sobie
pytanie: czy dzieci depczące święte miejsca pochówku obudzą
Meszulama? Konstatacja jest łagodnie prosta; nikt nie wstanie, nie
obudzi się, a bogosławiony mąż Ezelier Meszulam żadnego z dzieci nie
skarci, bowiem wie, jak
niesforne potrafią być dzieci.
Podobnie dzieje się w innych, ewokowanych z danego czasu,
obrazach. Historię bieszczadzkich miejsc okrywa całun nostalgii.
Dorażne dawne swary są tylko łagodnym echem - długie cienie gór,
zdarzeń, ludzi gdzieś na przełęczy nad Berehami,
w martwej poświacie księżyca.
Owa senność miasteczek, które zachowuą w pamięci
często
dawną świetność, została rzucona w ugory. Urok uliczek na wzniesieniu,
skąd widać ruiny Sobienia nad taflą Sanu, pasące się nad rowem bydło,
kury
grzebiące przy kamieniach w pobliżu kirkutu, nastrój budzący
reflaksje na temat powolnie płynącego czasu - wszystko to cofa
naszą wyobrażnię do lat, w których ona budowała małą
ojczyznę,
Miasteczka te są realne - ze swoimi sklepikami, z hasłami żarliwie
walczącymi o swoją powiatowość, z tanim winem pitym pod wiązem lub na
ławczce w parku - ale są jednocześnie powidokiem, ze smugami
blasków i cieni. Lecz poeta mimo to stara się wnosić płomyk
nadzieii; że przecież ugory także karmiły ludzi; że ugory właściwie
uprawiane dawały jakiś plon, a były w swojej osobności i jałowości
bardziej czyste, prawdziwsze od targowisk próżności. Trzeba
więc dać
wiarę takiej poezji...
Jan
Tulik
.....................................
* Janusz Gołda, "Wiersze leskie", wydawnictwo Nonparel, Krosno
2001
.......................................................
Poeta z Jasionowa
Nie wiem,
czy nie obrazi się na mnie Poeta – Janusz Gołda, że Wiersze
leskie odważam się nazwać wierszami dla wszystkich. Kiedyś,
wielki poeta marzył, by jego książki zbłądziły pod strzechy.
Myślę, że autor z Leska powinien być równie zarozumiały, nawet
pewny siebie. Strzech wprawdzie dawni w Lesku nie ma, zrzucili je
mieszkańcy parterowego miasteczka w Bieszczadach – w ostatniej
dzikiej nie tyle krainie, co przyrodzie, ale czytelnicy kochają
swego poetę, zwłaszcza, że nie jest wyklęty. Przez społeczność,
Kościół, gazety ani kobiety.
Poezja
Gołdy nie jest ujarzmiona w słowo wiązane; jest zapisem tysiąca
chwil, zdarzeń z dzisiaj i odległego wczoraj. Na pewno nie ma racji
znany poeta Andrzej Bursa po trzykroć przeklinający małe
miasteczka. Znawcy poezji znają jego „przekleństwo”…
Lesko
Gołdy jest jego poetycką ojczyzną chwil mijających w duchu poety,
obok niego, w samej mieścinie aż po głębię Bieszczadów. Zegar
na ratuszu bije trzy na piątą, kiedy
Gołdę odwiedza Janusz Szuber – poeta z Sanoka – tak
mówi o nim Europa.
Tak
zapisuje ten moment autor tomiku, które wydało wydawnictwo Nonparel
znane głównie z Furty
Jana Tulika, powieści, która
rozsławiła krośnieńskiego twórcę i samo wydawnictwo. Pewne
fakty są nierozłączne, a m kże nawet wszystkie fakty, tylko nie
zdajemy sobie z tego sprawy, kiedy jesteśmy tylko czytelnikami, bo
nie udało nam się być poetą: jak Gołdzie, Szuberowi, Tulikowi,
Kulmanowi, Barbarze Bandurce, Jackowi Mączce, czy podkarpackiej
Krystynie Lenkowskiej. Nie trzeba się dziwić, trzeba podziwiać:
trumny na wymiar, pizza na telefon, książka dla
wszystkich. Upalne
lipcowe popołudnie. Skwar na ulicy Joselewicza…
No tak, to uliczka, gdzie mieszka poeta. W pobliżu synagoga, w
której po hebrajsku dawno napisano: Jaki straszny
jest ten dom Boga.
Brakuje
mi tych słów w tomiku. Bo przecież są one tak samo ważne i
nieważne, jak kłótnia
synogarlic, leniwe spacery kobiet,
bijatyki kawek na dachu czy
furkot strzępu gazet w cudzych oknach. Nie,
poezja Janusza Gołdy nie jest pyłem z gazet, rozsypańcem tysiąca
ulotek, podartych (już niepotrzebnych) transparentów – Powiat
dla Leska.
Jest
to poezja na wymiar Szuberowego ESSE, o egzystencji człowieka, który
w Lesku znalazł swój port po udanej ucieczce z brzozowskiej wsi
(Jasionowa), z tej samej co rzeżbiarz warszawskiej Nike i
rzeszowskiej „cipki”; znalazł w n im przystań dla swojego
życia, myśli, twórczości poetyckiej, prozatorskiej i
reporterskiej.
Tu
wracają chwile z dzieciństwa, niestety – jakże już odległego:
poeta widzi w pamięci ścieżkę przez las.
I bliski niej – nią, do jakże skończonego obrazu: zupy z grzyba
zwanego podciekiem, u mnie podciakiem,
w tej chwili maltretowanym, bo kojarzonym z grzybem „szatanem”. A
szatan jest tylko u niedouczonych zbieraczy.
Gdzieś
na klepisku przed boiskiem wróble z kotem grają w oko. Gdzieś
stara kobieta siedzi na ławce przed domem – i zaraz ostra,
krótko spisana jej historia: Miała piętnaście lat – pasła
krowy. Była wiosna/ pierwsza miłość szybka, gwałtowna jak burza/
majowa. Matka wypędziła z domu. Poszła z drzazgą/ w sercu. Tak…
Mąż wdowiec, siedemnaście lat starszy, czworo/ dzieci, chłop
jak niedżwiedż, dobry człowiek/ szanował ją, kochał konie i
ziemię – nie znęcał się/ bił otwartą dłonią…
Gołda
pisze wiersze kamerą: nagły, ostry najazd i w kadrze amerykańskim
– mamy ludzką/ nieludzką poezję – zdarzenie przywołane,
sprowokowane, mimowolne. Poeta, to ktoś, kto widzi więcej, dalej i
inaczej niż inni. Ma więc prawo przestrzegać: Nie idż do lasu
nocą. Nie chodż do lasu w dzień. W lesie złowieszcze orkiestry,
ciurkoty, szepty, szelesty/ w lesie sekretne procesje/ cieciorki,
boimki, kocanki/ pokrzyki, żagwice, chrobotki. Sierść, żądła,
pazury, kły.
Trzeba
dać wiarę poezji – pisze Jan Tulik w posłowiu tomiku Gołdy.
Trzeba przede wszystkim wierzyć poecie – jego świat, świat
oglądu, przypomnień, nawoływań jest świadectwem zadomowienia się
w Lesku, jak w regionie – w Bieszczadach, w dziczyżnie, którą
pokochał sercem i okiem. Na szczęście piórem (komputerem) też.
Świadectwo poezji Gołdy jest jego testamentem. Wszyscy zostali
ocaleni. W starym świecie. W młodym powiecie.
Augustyn Baran
..............................................................................
[ /JD/ Książki 2001, nr. 11, s.44-45]
[/TS/ Gazeta Bieszczadzka, 2001, nr.261)]
[Augustyn Baran, Gazeta Kulturalna, 2002, nr. 12/]
[ Karol Maliszewski, Odra 2002 nr.1 s. 123-124]
...........................................................
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Trześnia
Mroczne rozkosze
Stara
trześnia jest synonimem potężnych moc. Wokół niej dzieje się
zło. To z
trześni chłopiec podpatruje swoją matkę, która kocha się z
wujem, a za
trześnią jest młaka, czyli mroczne bagnisko, w którym - jak
w Makbecie
- dzieją się rzeczy niebywałe, białe i błękitne światełka zwabiają i
omamiają nocą podróżnych, topią w grzęzawisku
także ludzi ze wsi.
To magiczna opowieść Janusza Gołdy "Trześnia",
która była
publikowana wcześniej w "Nowej Okolicy Poetów". Obecnie,
wydana przez
szczecińską oficynę w formie książki, jeszcze solidniej
dopracowana, stanowi lekturę szczególną. Jest to proza w
pełnym tego
słowa znaczeniu, jednocześnie przesycona liryką, a skomponowana tak, że
lektura tej mikropowieści jest lekkim, życzliwym zajęciem.
Połączenie prostoty języka, którym pisarz kreśli
obrazy pełne
mrocznych ludzkich dusz z uwagami psychologicznymi, świadczy o solidnym
warsztacie autora i jego dojrzałej świadomości pisarskiej.
Przypomnijmy: Janusz Gołda to także uznany poeta, jego wiersze zyskały
wielu zwolenników, tak wśród
czytelników, jak i krytyków literackich.
Jest także autorem reportaży i szkiców krytycznych.
Bardzo charakterystyczną postacią w "Trześni" jest
główny
bohater, chłopiec "od Gutmanów", jak mówi o nim
Olga, której on pragnie
i którą darzy miłością. Chłopiec pragnie latać, chce wznieść
się ponad
oglądany świat. Z trześni obserwuje życie w "nizinie", lecz to życie
napawa go goryczą, zwłaszcza od chwili, gdy zamroczony ogląda swoją
matkę pod stryjem Klepczykiem, który potem złoi mu
skórę, by go
upokorzyć, by wymusić na nim milczenie. Bił go batem do krwi, po nagim
ciele, a za jakiś czas będzie go bił ojczym, gdy będzie świadkiem
wyznań żony, czyli jego matki. To bicie, bat w ręku dorosłych, jest
jakby elementarną lekturą w nauczaniu młodego człowieka, jest rodzajem
hartowania go, zabijania w nim wrażliwości, która w tej
społeczności
nie może być przydatna, tu człowiek musi być twardy.
Matka "spowiada się" przed mężem, wyznaje przed nim, że "to"
jest
od niej silniejsze i on o tym wie, dobrze wie, że wystarczy ją
przycisnąć, dotknąć i już jest gotowa na pożądliwą miłość. Lecz wyznaje
mu to, gdyż nie chce, by musiał dowiadywać się od innych, "od wsi". I
on jej przebacza: "co mi tam ludzie", powiada, stało się, więc się nie
odstanie, sam w tym nie jest bez winy..."*. Lecz ona oskarża się nadal,
mówi o sobie: szmata, kurwa, "tak, kurwa!". I właśnie to
wszystko
słyszy jej syn. Lecz ona jeszcze nie wie, że syn widział ją pod
trześnią, że on już wie! To, dlatego musi przynieść bat,
którym będzie
cięty po gołej skórze, lecz nie będzie prosił o zmiłowanie,
jest już
twardy.
A gdy ojczym Moryś powiesi się na trześni, wokół
słychać szepty,
że będą go krajać. A to niewyobrażalne dla tamtej społeczności; i gdy
ojczym leży w trumnie, w spodniach zszytych poczernioną w atramencie
nitką, z kołnierzem nasuniętym wysoko pod brodę, zakrywającym siną
pręgę na szyi, ludzie szepczą: że proboszcz na pogrzeb nie przyjdzie,
że nie przyjdzie do przechrzty. Do samobójcy.
Gołda ukazuje w "Trześni" panujące wokół zło,
które przez
mieszkańców wsi nie jest nazywane po imieniu. To zło
eufeministycznie
nazywane jest "ono". Owo "ono" wszechobecne. Bohaterowie książki
wskazują żródło tego zła - nienawiść. "Ona jest wszędzie.
Ktoś widział
ją, kiedy spacerowała po lesie. Ktoś inny natknął się na nią, gdy
przemykała między domami. Jeszcze inny spotkał ją na miedzy koło
samotnej trześni, kiedy na jej pniu robiła tajemny znak. Identyczny, w
kształcie kurzej łapki, odkrył kilka dni póżniej na swoim
polu. (...)
No, i sprawdziło się. Zbierał siano na swoim polu (...) Niebo było jak
rybie oko. Wbił rapaka w ziemię, złożył na nim siano i poszedł pod
trześnię odpocząć. Grzmot, trzask i kopka siana w jednej chwili stanęła
w płomieniach"*.
Skrawek ziemi rażony ogniem jest bezużyteczny, jałowy.
Tańczą na nim wtedy jedynie pioruny.
Tragedie i dramaty opisywanej w powieści wsi ma zbadać
człowiek,
który przybył tu czarnym samochodem. Lecz nikt nic nie chce
mu
powiedzieć, on nawet nie może liczyć, że takiemu przybyszowi ktoś coś
powie, wszak on wyjedzie, a oni z tymi problemami pozostaną - dlaczego
więc on ma cokolwiek wiedzieć?!
Dlatego właśnie nie dowie się także prawdy o tym,
że chłopiec
spostrzeże na trześni ptaka z głową swej kochanej babci Marii
Magdaleny, której nikt mie ratował, nikt nie
wywlókł z płonącej chaty.
Nie dowie się, że chłopiec wejdzie za tym ptakiem na szczyt trześni, by
wreszcie latać, by "rzucić się w pościg za ptakiem, który
odlatywał"* -
to ostatnie słowa książki Gołdy - i jakby zamykające krąg, gdyż na
początku czytelnik znajduje opis "Mężczyzny leżącego pod drzewem w
nienaturalnej pozycji"* (to pierwsze zdanie utworu).
Dramat pozostaje jakby poza słowami. Wszak wszyscy
coś mówią,
patrzą na nieboszczyka pod drzewem, lecz w istocie mówią o
czymś innym.
Mówią o trześni, że ma sto lat; że sadził ją dziadek
leżącego pod nią
nieszczęśnika; że sadzono ją dla szpaków, by jej owoce
odwracały uwagę
ptactwa od kłosów dojrzewającego zboża...
Zatem to książka z pogranicza realizmu magicznego,
a jednocześnie
penetrująca mroki ludzkiej psychiki, tego, co w nas nieodgadnione.
Książka mądra i piękna.
Jan Tulik
[ Croscena
nr
29/2005r.]
..........................................................
* Janusz Gołda, "Trześnia", wydawnictwo "My Book", Szczecin
2005.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Recenzje w PR Rzeszów 16.11. 2006 r.
Tomasz Chomiszczak
Jacek Mączka
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Pragnienie nie do ugaszenia
Najpierw była cisza
po niej słowo - grom
z jasnego nieba;
głos stworzenia świata
Nazwisko
Janusza Gołdy pojawia się cyklicznie od wielu dziesiątek lat na łamach
prasy literackiej, jak i tej lokalnej. Bo pisarz to utalentowany,
posiadający swoją dykcję wykształconą przez lata pracy; pisał
reportaże dla Gazety
w Rzeszowie, Gazety Wiejskiej, Sycyny, Gazety Bieszczadzkiej.
Pisał opowiadania, nowele, artykuły publicystyczne i krytyczne.
Drukowano go m.in. w Życiu
Literackim, Tygodniku Kulturalnym, Poezji – dzisiaj, Nowej
Okolicy
Poetów.
Jest autorem niezwykłej, inicjacyjnej powieści Trześnia(2005)
która z miejsca przyniosła mu uznanie zarówno
krytyki literackiej,
jak i licznych czytelników. Ale jest Janusz Gołda przede
wszystkim
poetą. Autorem 12 tomów poezji.
Ostatni
ukazał się przed kilkoma dniami i nosi tytuł Dwa.
Liczba ta symbolizuje łączenie się i uzupełnianie przeciwieństw,
relacje międzyludzkie, związki między kobietą i mężczyzną, a
także wzajemne dawanie i branie, które pozwala na
dopełnianie się.
Ale symbolizuje także dwoistość natury ludzkiej, drzemiącego w
nim dobra i zła, zarazem także motyw życia i śmierci. Bo śmierć
nadaje sens życiu, jak pisze poeta w wierszu Do
w którym zwraca się bezpośrednio do zmarłej matki, mając
świadomość utraty ostatecznej bariery ochronnej którą
stanowią
dla nas żyjący rodzice;
(kto…)
pomacha ręką
na
pożegnanie
gdy
wyruszę w podróż
z
której się nie wraca
Można
tutaj też poszukiwać owego pragnienia wiecznego powrotu do
początku, przed - narodzenia, który w samej swojej
krańcowości
też jest nie – życiem, bo jest jeszcze życiem nienarodzonym.
Bo
w wierszu Ponad
autor przedstawia taki ogląd na tę sprawę; Koniec
jest końcem/ - tego jestem pewny/Kiedy mówię: koniec/ widzę
jego
początek/ Koniec jest końcem/ i końca początkiem/ - zaczyna się
tam/ gdzie zaraz kończy/. W
niektórych wierszach podmiot liryczny, a więc mamy prawo
domniemywać, że sam autor próbują rozliczenia; ze sobą,
światem,
pamięcią o sobie, eschatologią. W wierszu Tu
autor przedstawia swój dom, swoje miejsce w
sposób metafizyczny;
Dom
tam gdzie uklęknę
zatrzymam
się siądę
błękit
jest dachem
ścianami
powietrze
fundamentem
wiara
w
siłę przebaczania
-
tablicę kamienną
przy
każdej ścieżce
Jest
to próba odnalezienia siebie, ocalenia w tych cząstkach
które w
najtrudniejszy sposób wiążą się z przebaczeniem, może także
oczekiwania, że zostanie i nam wybaczone, bo przecież jak pisze
autor Cyklopa
w atelier
nikt nie jest bez winy w wierszu Bez; nie
skrzywdził muchy/ - mówią – Niemożliwe/ a choćby
nieopatrznie/niechcący przypadkiem/ co zdarza się każdemu/ A jeśli
nawet to jak żyć/ z czystym sumieniem/ bez krwi na rękach/. Właśnie;
czyste sumienie. Czy jest to figura retoryczna, czy jednak jest
możliwość osiągnięcia stanu swoistej nirwany? Bo
te wiersze to doskonała, dojrzała próba odpowiedzi na te
pytania,
ale i połączenia modlitwy(także tej pogańskiej, naszej,
słowiańskiej) z postawą stoika, który rozumie już procesy
dotyczące jego samego i świata, a jednocześnie posiada wrażliwość
dziecka, które wciąż jest się w stanie dziwić. Jak w wierszu
Przy;
Wiem
że drzewo rozumie
co
się do niego mówi
trzeba
się tylko pochylić
jak
nad dzieckiem w wózku
które
uśmiecha się do nas
pogodnie
lecz uśmiech
jego
zrodził niepokój
Bo,
jak dodaje; /drzewo
nie odpowie/ natychmiast – odezwie się/ po milczącym namyśle/
trzaskiem gałęzi szelestem/ zwykłym płowieniem liści/. Tak,
wydaje się że wszelka odpowiedź jest w przemijaniu, gdy autor w
wierszu Tędy
prowadzi nas; /Przez
upłazy łąki sady/ w zdziczałej dolinie/ w która schodzą
głosy/
ze spadzistych zboczy/ idą za mną ze mną/ pilnują mnie prowadzą/
do cierpkich gruszek/ węgierek orzechów/ zapomnianej studni/
przy
ścieżce/ tam gdzie być powinna/(…)ale i
ona/(…)/nie zaprowadzi
na skróty/ do studni żeby ugasić/ pragnienie nie do
ugaszenia/. Ponadto
wątki eschatologiczne, egzystencjalne składają się na tom
który
rodzi w czytelniku refleksję, nie pozwalają przejść do porządku
dziennego, no i wzruszają, czasami bolą, zawieszają pytania, mnożą
wątpliwości...
W ogóle same tytuły w formie przyimków,
partykuł zmuszają do kolejnych poszukiwań semantycznych. Cieszę
się, że są tacy poeci po których książki sięgać warto,
sięgać
się powinno, że są takie wiersze które nie epatują
uciążliwym
językiem, ale pozwalają korygować umykającą codzienność,
budząc pragnienie czystej poezji. Takim poetą jest z pewnością
mieszkający na co dzień w Lesku Janusz Gołda. Taką poezją jest
jego najnowszy tom DWA.
Jan
Belcik
(Pezja dzisiaj 136/137 str.. 118-120)
........................................................
Janusz
Gołda, Dwa,
2019, s. 51
..................................................................
[/JB/ Nowe
Podkarpacie, 2019, nr. 19]
[/JB/ Nasz Dom Rzeszów, 2019, nr 164]
.......................................................................................................
tamtu
Pozorne abdykacje w tamtu Janusza Gołdy
,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,.......
osobny
-------------------------------------------------------------------------------------------
śnienie
O śnieniu Janusza Gołdy
--------------------------------------------------------------------------------------------
recenzje,
noty, opinie
Wiersze
leskie
Podczas lektury
tych wierszy widzi
się oczyma wyobrażni lichtarze kasztanów nad ulicznym
asfaltem,
naiwnie wyrzeżbionych drwali-krasnali piłujących drewno przy fontannie,
"wróble grające z kotem w oko". Do obrazów tych
dołączają
doznania zmysłowe. Uliczki, ich zaułki, emanują swojskimi zapachami,
upalny lipiec miesza woń lip z duchotą rozgrzanego asfaltu - to aura
niemal z prozy Brunona Schulza.
[Wydawnictwo Nonparel, 2001]
2001-08-14
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie
ma miłości w naszym mieście
nota
wydawcy
Nieprawda,
że w naszym mieście nic się nie dzieje. Tylko na pierwszy rzut oka
króluje nuda i monotonia. Wystarczy jednak rozejrzeć się
dokładniej, by
znależć całą gamę emocji. Szaleństwo i obsesję. Strach i wstręt.
Wściekłość i zdradę. Nie ma miłości w naszym mieście? Cóż,
nie można
mieć wszystkiego...
[Wydawnictwo My
Book, 2007]
2007-10-10
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Klasztor
nota
wydawcy
Akcja
powieści rozgrywa się u schyłku XIII wieku, w latach 1288-1290. Jest to
okres rozbicia dzielnicowego i walk o koronę polską pomiędzy jej
sukcesorami, w tym głównymi pretendentami: księciem
wrocławskim
Henrykiem IV Probusem i Bolesławem II Mazowieckim, wspieranymi przez
zainteresowanych możnowładców, biskupów i
opatów. W interesujący sposób
ukazane zostały w powieści mechanizmy walki o władzę, życie codzienne
tej epoki, także w klasztorze - z którego wywodzą się
główni
bohaterowie powieści: malarz mistrz Symeon i jego uczeń Adalbert, a
także zajęcia zakonników, mieszkańców osad,
grodu, ich zwyczaje,
wierzenia, przesądy, zachowania i postawy moralne. Wartka akcja oraz
swobodny styl wypowiedzi
powodują, że lektura tej książki jest dla czytającego
zajęciem
lekkim i
przyjemnym.
[ Regionalne Centrum
Kultur Pogranicza, 2008]
2008-11-13
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
|