Kobieta przy oknie
Drobna, w kapeluszu z cienkiej słomki,
jasna karnacja, na policzkach piegi,
oczy jak dwa skrawki błękitnego nieba.
Jeszcze nieubrana, w trakcie ubierania
lub przebierała się, bowiem jest w gorsecie
i w krótkich pantalonach. Być może
wróciła z porannej przechadzki,
co potwierdzałby kapelusz na jej głowie.
Stoi przy oknie uniesiona nieznacznie
na palcach. Prawą dłonią trzyma firankę
- przed chwilą zerkała dyskretnie przez okno,
teraz zwrócona do niego barkiem czujna,
trochę niespokojna, z głową skręconą
na bok zdaje wsłuchiwać się w odgłosy
z zewnątrz, które przyciągnęły ją do okna.
Jakie? Trzeba by zgadywać. Na pewno
intrygujące, bowiem nieporządek
panujący w sypialni - zmięta matinka
na sofie, pod sofą rzucone pantofle
i nieposłane łóżko świadczą o popłochu
w jaki wpadła albo o wielkiej ciekawości,
którą chciała czym prędzej zaspokoić.
Pozdrav z Mirosova
Kobiety w rozkwicie. Wszystkie młode.
Nieliczne dobiegają trzydziestki.
Stoją w trzech rzędach. Suknie białe,
do pół łydki albo tuż za kolano
- zwiewne, prawie przeźroczyste
okrywają powabne kształty.
W dłoniach torebki na drobiazgi,
kosmetyczki, ślubne wiązanki.
Uczesanie a`la kobieta wyzwolona
- włosy ścięte na pazia, chłopczyca
z grzywką opadającą na oczy,
z kosmykiem sięgającym policzka,
spięte ażurową broszą, z wetkniętym
zalotnie za ucho żywym kwiatem.
Tu i ówdzie tradycyjne fale,
loki, warkocze i ondulacje.
Na krześle pana młoda w welonie.
Przy niej druhny. Dwie w żałobie
– młode wdowy, które inaczej ubrać się
nie chciały lub nie mogły. Z twarzy
gości łatwo odczytać, że odmienność
tą nie uznają za niestosowną.
Wśród kobiet kilkunastu mężczyzn.
Pan młody tuż za panną młodą.
Pozostali rozsiani po całym orszaku
- rodzynki w cieście, czarne gwiazdy
na białym niebie. Wiek średni i podeszły
– ojcowie rodzin, wujowie, kuzyni,
bliżsi i dalsi krewni, sąsiedzi
których nie można było nie zaprosić.
Cały orszak na tle otynkowanej ściany
sporego zajazdu. Cztery wielkie okna
i nietypowe szerokie drzwi - goście wyszli
właśnie na zewnątrz i za chwilę wejdą
do środka. Nad drzwiami szyld: „u Nadrażi”,
przy oknie mniejszy reklamująca piwo
„Kralupsky leżak”. Na ramce zdjęcia
dopisano zielonym atramentem:
Pozdrav z Mirosova, restaurace „u Nadrażi”,
svadba Jany, leto 1919 [1]
Pani na rozstajach
Pochylona. Klęcząca. Twarz ukryta
w dłoniach. Między palcami łzy
lipowe. – Lipowe palce. Lipowe łzy.
Lipowe kolana. Lipowe dłonie.
Nad jej głową daszek z gontów
na postumencie z piaskowca
– osłona przed deszczem i słońcem.
Żadnej ochrony przed wiatrem. Widok
daleki, dookolny, niczym niezmącony.
Za nią topola trafiona pociskiem
armatnim, zakole płynącej leniwie
rzeki i niewysokie pagórki obsiane
miedzami. Przed nią skrzyżowanie
bitego traktu z wiejską drogą -
pustą, pokrytą kałużami, błotem,
śladami chłopskich furmanek.
Traktem ciągną tabory wojskowe
- działa, jaszcze, taczanki, wozy kryte
brezentem, kuchnie polowe, kawaleria,
piechota. Skąd, dokąd? Stąd, tam. Z lewej
na prawą. Z prawej na lewą. Zza horyzontu
za horyzont. Zadanie okryte tajemnicą.
Próżno pytać. Wzrok piechurów wbity
w ziemię, taborytów w mgliste niebo.
Cel: - dotrzeć tam i stamtąd wrócić.
Piotr i Karol żegnani przez najbliższych
na peronie stacji kolejowej kilka chwil
przed odejściem pociągu, którym jadą
do Serbii z rozkazu Najjaśniejszego Pana.
Piotr - jager baonu pospolitego ruszenia.
Ochotnik, żadnych doświadczeń bojowych.
Dwadzieścia jeden lat, blond czupryna,
błękitne oczy. Duch radosny i niesforny.
Ciekawy ludzi i świata. Początkujący poeta
- kilkanaście sonetów w dorobku.
Niepoprawny optymista czerpiący
życie garściami. „Zobaczysz, skończysz
jak kloszard” – strofowała go babka,
gdy wracał rano z nocnych eskapad.
Karol - fedwebel strzelców górskich.
Cztery lata służby garnizonowej
z corocznymi ćwiczeniami jesienią.
Jego pułk stacjonował na Węgrzech.
Wysoki, postawny. Podoba się kobietom.
Brunet. Krucze włosy, zabójcze wąsiki.
„Jak tylko to się skończy” – powie
poważnie do żegnającej go matki -
„będzie synowa i pół tuzina
wnuków.”
Mundur polowy, czapka z szarotką,
zielone patki na wyłogach. Na ramieniu
Mauser 98. Twarz pogodna. Żadnego smutku,
żadnych wątpliwości. Postawa godna
oficera armii austriackiej średniej rangi.
Piotra po miesięcznym szkoleniu
na Morawach wyślą do Szumadii.
Jego kompanię rozbiją Serbowie
w czasie przeprawy przez Kolubarę.
Karola rzucą w Alpy Julijskie.
Jego pluton stoczy zażarte boje
z Włochami w rejonie Kabaridu.
Zginą w sobotę. Piotr trafiony kulą
snajpera, Karol serią z kulomiotu.
Dla żegnających los będzie łaskawy.
............................................
[1] pozdrowienie z Miroszowa, restauracja „u
Nadrażi” (przy stacji), wesele Joanny, lato 1919