Chwila
Mówiliśmy:
chwilo,
trwaj.
I trwała.
Potem
któreś z nas widziało ją w...
A
potem znikła. Szukaliśmy jej
od
piwnicy po strych, w komodach,
szafkach,
najciemniejszych kątach.
Na
półce z dziełami znanych autorów,
w
tomikach poezji, opracowaniach
filozoficznych.
Przewertowaliśmy
stosy
gazet i pism. Przetrząsnęliśmy
wnęki,
walizki, teczki, skoroszyty.
Pewnie
zraniona naszą obojętnością
poszła
do ogrodu, żeby rozmyślać
w
samotności o naszych relacjach
i
stosunkach. Spaceruje, wzdycha,
siada
na ławce, patrzy w niebo.
Wołaliśmy
ją drżącym głosem.
Biliśmy
się w piersi obiecując jej
poprawę
i złote góry. Przysięgliśmy
na
wszystko co święte, że tylko my
i
ona, i nikt więcej. Nie przyszła.
Tylko
Od
czego zacząć, jeśli już zaczęte
toczy
się obok nieśpiesznie
samo
z
siebie od znanego początku
do wiadomego końca, który zwieńczy
dzieło
naszych domysłów i urojeń.
Ulotne
zdarzenia, w nich postacie
pół
cielesne o których sny nie dają
zapomnieć;
głosy z tamtej strony
i z
tej, kiedy wiemy, że ta i tamta
jedną
i nie można jej podzielić.
Mogę
tylko opowiedzieć jak obłok
z
obłokiem i niekonieczne na niebie,
kot
z gołębiem, mężczyzna z kobietą,
kołyska
z lipą, kołowrotek z przędzą,
-
kanon praw odwiecznych i powiązań.
O
bakłażanie i ogórku w miodzie
z
zachwytem dla barw, zapachu, smaku.
O rudziku i sumaku octowcu,
które
są (jak tamte) nie dlatego
żeby
nas dziwić, lecz by je podziwiać.
Ekspozycja
Nóż z obsydianu z drobinkami
krwi w onyksowych szczelinach
- ciął, dźgał, pruł, podrzynał.
Toporek z szarego granitu
- dziobaty, bił
po czaszkach,
piszczelach, potylicach.
Włócznia z krzemiennym grotem
bez szpikulca -
został
w
cudzych trzewiach.
Łuk astrachański - miotał
strzały, które dziurawiły
człowieka na wylot.
Sznur z konopi i włosia
z węzłem i pętlą - rozmiar
na każdą szyję.
Niedostępne,
w osobnych gablotach.
Przy wejściu baner: Wystawa
cykliczna
- narzędzia
przodków.
Drzewo,
kwiat, zwierzę
Patrz, są: ulice, drzewa, park, dom.
Szli tędy wczoraj, przedwczoraj,
w ubiegłym tygodniu. Widzisz ich?
Widzisz jak idą ulicą, śmieją się
na cały głos, jak podnoszą rękę,
pozdrawiają przyjaznym gestem,
żegnają się wchodząc do domu,
otwierają drzwi, głaszczą kota
który ociera się o nich w progu,
poklepują na przywitanie psa.
Widzisz ich? Widzisz jego, ją,
choć ich nie ma i nie będzie, i ulica,
którą szli, należy do ciebie, i park,
drzewa, drzwi, kot i podniesienie ręki?
Nic nie jest ważne i wszystko nim jest.
Nikt nie jest sobą choć stara się być;
drzewo tylko, kwiat gdy kwitnie, zwierzę.
Cień
Idzie
za mną Cień, idzie wszędzie.
Nie
popędza mnie, nie szturcha w plecy,
nie
depcze po piętach. Zatrzymuję się,
on
też przystaje. Odwracam się, patrzę
na
niego, on również odwraca głowę.
Kim
jest, nie wiem i wiedzieć nie chcę.
Idzie
Cień przede mną - kobieta
z mgieł, zjawa ulotna. Prowadzi mnie,
żebym
nie błądził. Dokąd, którędy
- mogę się jedynie domyślać.
Idę,
gdzie ona idzie. Zatrzymuję się,
kiedy
zatrzyma. Gdy ruszy, ruszam
Po
prawej i lewej bliźniacy - cienie
bez kształtu, zmory nieprzekupne
z dziobami ptaków. Sępy bez skazy,
które
nie odpuszczą o szpon nikomu.
Pilnują
mnie, żebym nie zboczył.
Nad
jasną głową świetliste niebo,
pod
stopami kamienista ziemia.
Wiem,
czym są i co jestem im winien.
|