Ważka
Prawda
nie jest towarzyska.
Kiedy
zdecyduje się przyjść,
staje
ramię w ramię, pierś w pierś
nocą, o
świcie, w południe
jak
równy z równym i żąda
czułości
i uśmiechów
nad
kołyską, przy trumnie łez
- daleka
jak gwiazda, bliska
jak
śmierć, przyjaciel każdego,
zaciekły
przeciwnik wszystkich.
Broń
Boże mrugnąć do niej
-
żadnych umizgów, konszachtów,
powiązań,
choć na pierwszy rzut
oka
wygląda, że jest tak,
jakby
właśnie tak było.
Nie
można mówić do niej
po
imieniu, dyskutować,
sprzeciwiać
się, odnosić
jak do
kogoś bliskiego
-
najlepiej jak do komara,
muchy,
muśnięcia skrzydełka,
czegoś
co jest i nie ma,
bardziej
błysk niż lśnienie,
złudny
widok niż pejzaż,
sen
śniony w czasie snu,
pokrętną
pewność siebie.
Krew
Tyle
krwi w słowie krew
ile jej
w człowieku.
Żeby
mogła płynąć
ciurkiem
bez przyczyny
od
początku po jej koniec
tam,
gdzie tylko jest.
By nią
zmazał swoje
winy,
psuł ją, toczył,
puszczał
z żył, brodził
w niej,
plamił innych,
pieczętował,
przelał
w imię
czegoś, kogoś,
za coś,
mieszał, bełtał,
chłeptał,
żłopał, ssał.
Pamiętam
Staram
się pamiętać ślady
jakie
zostawili we mnie
ci, co
szli przez moje życie
-
niewyraźne, nietrwałe
skamieliny
dinozaurów
hołubione
nieustannie,
pokazywane
jako wzór,
w którym
po równo siła,
słabość
i brak trwałości,
stanowią
równą wartość.
Uczłowieczam
je uparcie
- łączę
imię z postacią
żeby
były rzeczywiste,
jedyne,
jakim był ten
wtedy,
co je znaczył.
Jak
ważne tamte szczyty,
przepaści
(może płatki
śniegu,
listki), tego nie wiem.
Dla mnie
warte pomnika
choć
tak ulotnego jak myśl.
Czerń
Zaledwie
się zjawi, rozmywa kształty
i
cienie, budzi niepewność i lęk
- mimo
tego pragnę jej nieustannie,
patrzę
jej w oczy (czarne ognie)
i
płonę
przez
mroczne
godziny.
Im
jaśniej, tym
bardziej tęsknię do
niej,
choćby
jej cienia,
szarości,
nawet
ich
namiastki,
epitetu,
nazwy,
wystarczy
słowo za którym ktoś
stanie
i powie:
to
czerń,
pół, ćwierć.
Kto przy
zdrowych zmysłach uwierzy
w moje
szaleństwo. Tylko rozsądek
poradzi
sobie z takim opętaniem.
Nie
jestem rozsądny - źródło ciągłego
buntu na
trwanie, niezgody na rygor,
konwenans
którym trzeba służyć.
Nawet
gdybym był z zimnego metalu
również
wtedy będę wrzał i kipiał.
Jeszcze
nikt
Historie
opowiadane zwyczajnie
z
zakończeniem do przewidzenia,
z
postaciami, które łatwo zastąpić
chociaż
wiemy, że nie jest tak,
jak
jest, że są to tylko słowa.
Jesteśmy
z tych, co siebie bolą,
choć
milczą gdy patrzeć im w oczy.
Odchodzimy,
żeby powrócić
i znowu
zgłębiać tajemnicę
- swoją,
twoją, naszą, wbrew sobie
i na
przekór, posłuszni Woli
której
jeszcze nikt się nie sprzeciwił.
Detal
Kiedy
widzę siebie w lustrze,
szukam
tylko takich odbić
których
dotąd w nim nie było.
Porównuję
w ilu jestem
taki sam
albo podobny.
Zgłębiam
głębię ich, en face,
również
profil. Wszystkie obce.
Jedno
inne od drugiego.
Gdzie w
tym sens? W herbie
zagmatwanej
heraldyki
przodków
z których drugi
i
kolejny (jak los chciał)
zabiegając
o aksjomat
zabrał,
dodał, znowu wziął
aż
zapomniał komu, co.
Nie jest
ważne czemu, jak.
Te z
nich teraz najcenniejsze
w
których detal jest ten sam.
Miriady
Jeden -
początek wszechrzeczy.
Dwa -
drugie dno.
Trzy -
pełnia doskonała.
Cztery -
cnoty świata.
Sześć
- czas tworzenia.
Siedem -
pora odpoczynku.
Dziesięć
- ciężar ponad siły.
Dwanaście
- dobra nowina.
Trzynaście
- piętno siły wyższej.
Trzydzieści
trzy - odkupienie wieczne.
Miriady
- ci co byli, są lub będą.
|