K R A I N A W Z R U S Z E Ń
Tajemnice
Berda
- rozdział IV
W pokoju było cicho, przytulnie. W kominku trzaskał ogień. Po ścianach błądziły wielkie cienie. Przez okno zaglądał ciekawski księżyc. Gdyby nie musiał oświetlać ścieżek zabłąkanym podróżnym, chętnie przycupnąłby na gzymsie kominka. Karolina leżała na owczej skórze. Wuj Jan rozścielił ją na podłodze na wprost kominka. Dziewczynka położyła się na brzuchu, brodę podparła rękami i wpatrywała się w płomienie. Obok niej rozwalił się zadowolony Nord. Lubił, gdy wszyscy domownicy zbierali się w jednym miejscu. Leżał na boku, ślepia miał przymknięte. Drzemał. Co pewien czas podnosił łeb, rozglądał się po pokoju sprawdzając, czy są wszyscy, wzdychał uspokojony i znowu zapadał w drzemkę. Wuj Jan miła świetny humor. Opowiadał wesołe historyjki, śpiewał dowcipne piosenki wtórując sobie na gitarze, naśladował głosy dzikich zwierząt. Karolina była bardzo szczęśliwa. Dziewczynce wydawało się, że siedzą tutaj od zawsze objadając się smakołykami cioci, śmiejąc się i żartując beztrosko. Była przekonana, że wszyscy na świecie są teraz też tacy szczęśliwi jak ona. Chciała, żeby ta chwila trwała wiecznie. - A teraz – powiedział półgłosem wuj Jan – ciocia wyjawi nam tajemnicę Hnatowego Berda. Ciocia Maryla wzbraniała się, opierała, ale w końcu dała za wygraną i zaczęła swoją opowieść. - Dawno, dawno temu, tu, gdzie obecnie mieszkamy, ciągnęła się nieprzebyta puszcza karpacka. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, rosły potężne buki, rozłożyste jawory, strzeliste jodły i cisy. Ludzie, którzy tędy podróżowali, przepadali często bez śladu. Jeżeli udało się im przebyć dzikie bory, uniknąć zbójców i drapieżnych zwierząt nie oznaczało to wcale, że byli bezpieczni. Na ich drodze wyrastało niebezpieczeństwo po stokroć groźniejsze – dwór w Berehach. Jego panem był rycerz Hnat, nazywany Biesem. Zły był z niego człowiek, okrutny, nie znający litości. Napadał na podróżujących bieszczadzkimi szlakami, odbierał im pieniądze, kosztowności ich samych sprzedawał Tatarom w jasyr, albo więził ich w jaskini nad potokiem Caryńskim. Omijali ludzie Berehy szerokim łukiem. Wystrzegali się spotkania z Biesem. Jemu już nie wystarczało rabowanie w Bieszczadzie. Zasadzał się na kupców w Roztokach, Beskidzie, Użoku. Wyprawiał się też na węgierką stronę. Ludzie mówili, że opętało go złoto. Hnat nikomu nie ufał. Wszędzie wietrzył podstęp i zdradę. Zdobyte na zbójeckich wyprawach talary i kosztowności pakował do beczek i zakopywał na Berdzie, pod samotną skałką. Długie lata Pan z Berehów siał w Bieszczadzie trwogę i nieszczęścia. Zdawało się, że złu nie będzie końca. – Ciocia Maryla przerwała opowiadanie, dołożyła drew do kominka i po chwili przerwy ciągnęła swoją opowieść dalej. - Pewnej jesieni wrócił Hnat z wyprawy na węgierską ziemią. Przywiózł stamtąd znaczne łupy i brankę, dziewczynę wielkiej urody. Cerę miała bieluśką jak śniegi na połoninie, oczy zielone jak wody Wetlinki, usta jak dojrzałe grona jarzębiny, postać śmigłą i gibką jak cisy na górze Jawor. Wieść o urodzie branki rozeszła się lotem błyskawicy. Przyjechał do Berehów chan tatarski, Asan Pasza, przyjaciel i wspólnik złego dziedzica. Ujrzał chan dziewczynę i zakochał się w niej bez pamięci. Nie spodobało się to Hnatowi. On również zakochany był w brance i miał względem niej swoje plany. Zrozumiał Asan Pasza, że pięknej dziewczyny od Hnata dobrowolnie nie dostanie. Wrócił więc do siebie i rozpoczął przygotowania do zbrojnego najazdu na Berehy. Nie dla chana i nie dla Hnata przeznaczona była piękna dziewczyna na żonę. Innemu ślubowała wierność. Przybył z Węgier śladem swojej ukochanej do Berehów. Krył się po lasach, krążył wokół Hnatowego dworu, śledził dziedzica i jego kamratów. Miejscowi ludzie nazwali przybysza błędnym rycerzem. Doniesiono o nim Hnatowi. Urządził zasadzkę na błędnego i rycerza, pojmał go i uwięził w jaskini nad Caryńskim potokiem. Piękna branka zgodziła się zostać żoną Hnata, jeśli w zamian daruje życie uwięzionemu. Uwolnił Hnat błędnego rycerza i kazał przepędzić go z Bieszczadu. Ten jednak powrócił przebrany za drwala. Ciął las, zbierał żywicę, wypalał węgiel i czekał na sposobną chwili. Nie czekał długo. Na Berehy napadł Asan Pasza. Bitwa była krwawa, długa, zażarta. Nikt nie znał litości. Nikt o litość nie prosił. Zginął zły Hnat i wielu jego kompanów. Padł w bitwie chan i jego Tatarzy. Niewielu uszło z życiem z tej krwawej jatki. Skorzystał błędny rycerz z bitewnego zamieszania i wyprowadził ukochaną z płonącego dworu. Jednak pogubili się niebogi podczas ucieczki w gęstych lasach i do dzisiaj odnaleźć się nie mogą. Błądzą po jarach i ostępach, nawołują się wzajemnie. Na próżno. Sami się nie odnajdą. To kara dla dziewczyny za złamanie świętej przysięgi i poślubienie złego dziedzica z Berehów. Skarby Hnata przepadły bezpowrotnie. Tam, gdzie je zakopał, powstało źródełko. Ludzie nazwali je Czarcim Źródłem, zaś górę na której się znajduje, Hnatowym Berdem. Woda w nim zepsuta, wstrętna, cuchnąca ale ma w sobie wielką moc. Kto wstręt do niej przezwycięży i napije się jej, ten klątwę z nieszczęsnych kochanków zdejmie, sprawi, że odnajdą się i połączą się na zawsze – ciocia Maryla umilkła. W pokoju zaległa cisza. Wszyscy patrzyli, jak w kominku chciwe płomienie pożerały brzozowe polana. |