Pojedynczy
Było
mi dobrze w łonie wszystko
moje
kołyska dom uczucie
czekało
na skinienie palcem
nagle
na zewnątrz w samym środku
żywiołu
fale i samotna łódź
i
niczego poza nią i nimi
(po
horyzont) wyspy kreski lądu
ptaki
nad i ryby pod sepleniące
nic
nie jest twoje musisz dzielić dom
kołyskę
ciało widzenie uczucie
myśl
samotność pamięć do końca
kiedy
koniec nie powiedziały
Szukam
samotnie (pojedynczy)
przypadek
przeznaczenie przekleństwo
nie
wiem nie muszę i nie chcę
jeśli
wpisane w błysk drzewo rzekę
gwiazdę
której dosięgnąć może oko
(tylko
oko) więc lepiej nie pytać
nie
dociekać nie zgłębiać by końca
nie
znaleźć lekkomyślnie w sobie
Jestem
Jedni
mówią z prochu cielesny
i
ulotny podwójny w jedności
inni
mineralny cynk tlen woda
miedź
węgiel i tysiąc cząstek ziemi
(którą
jestem) wracających do niej
(ze
mną) w nieustannej karuzeli
Dlaczego
tak nie mówili
Według
nich dusza i ulotność
(mutacje
ptaka) są nieokreślone
nieuchwytne
samotne do końca
który
zaczyna się na początku
Inni
że jestem bo byłem zawsze
a
mój byt (dogmat) to powtarzanie
które
zmienia się ale nie kończy
Tak
było jest i będzie po kres
twój
mój jego mówią i
zawsze
podwójnie
(jeden plus jeden)
Jak
to pogodzić nie powiedzieli
Cienie
Słońce
w zenicie księżyc w nowiu
burza
majowa z piorunami
prosto
w źrenice na odlew
oprzytomniały
senne zmysły
śniły
w letargu same o sobie
i
ja wśród nich półżywy
widok
przywołany ze mną w tle
i
tobą ożywiony przez cienie
które
mają nasze twarze
i
ciała jak na cienie przystało
i
gibkość i rześkość i pewność
z
jaką idą gdy idą
dokąd
po co bez znaczenia
nie
można pozbyć się ich
i
być jak gdyby nic
Znowu
Płyną
sekundy minuty godziny
dni
i noce bez słońc księżyców
choć
wschodzą jak dotąd zachodzą
mimo
że niewidoczne zamglone
Czekać
pokornie wyglądać cierpliwie
wpół
drzemiąc na łożu starości
a
może w biegu przed pociskiem
albo
pod ścianą z cegły wpatrzony
w
nią nie zdradzając imienia
w
imię czegoś co stało się słuszne
Wybrałbym
i popłynął znowu
nie
zważając na cel wędrówki
czarny
ekran z napisem Koniec
Opowiadajmy
Opowiadajmy
o miłości szalonej
która
raz błyskawicą raz gromem
albo
motylem z astry na cynię
dobrze
opowiada się o astrach
cyniach
motylach i kataklizmach
Zbędne
przy tym uzasadnienie
powód
najbardziej wiarygodny
miłość
szalona obejdzie się bez nich
z
powodzeniem po co jej kantar
zasad
wędzidło moralności
Niech
galopuje w obłędnym pędzie
po
bezdrożach uniesień wyżynach
namiętnych
zachceń pagórkach żądz
łąką
pod jasnym niebem w objęcia
platanów
i lip wszędzie gdzie zachwyt
zastąpi
wstyd najdoskonalsza
w
ofiarowaniu siebie gdy nie żąda
nic
prócz drżenia warg ognia w oczach
olśnień
przywidzeń i rozczarowań
I
tak po dzień którego nie zna
ale
wiem że przyjdzie jak ten
Póki
kwitnie
Znali
się siedem dni
spotykali
codziennie
tuliły
się do nich lipy
i
brzozy ich szepty
strzegły
nagich ciał
i
jawnych tajemnic
Tkliwy
walec miażdży
powoli
czas stoi w miejscu
a
musi się śpieszyć
zachłanna
wyobraźnia
pędzi
go przed siebie
dalej
niż pogoń wargi
za
wargą ciała za ciałem
słodkim
doznaniem łodygi
z
kwiatem który zakwitł
pyli
obficie więdnie
by
rozkwitać ponownie
Albo
Opowieść
o miłości
jest
opowieścią o wietrze
który
przychodzi odchodzi
wraca
trudno nie pamiętać
jej
czułych dotknięć stuku
obcasów
w pustej uliczce
szmeru
ulotnych sekund
Można
opowiadać o niej
pisać
powieści wiersze
sławić
opiewać wynosić
pod
niebiosa albo kochać
Osobny
Odtwarzam
miejsca których nie ma
przywracam
chwile które nie wrócą
wspominam
bliskich tęskniąc za nimi
nie
potrafię się od tego uwolnić
Bywałem
dębem pośród dębów
klonem
wśród jesionów łodygą
w
gromadzie łodyg rybą stawów
i mórz
ptakiem sadów i przestworzy
pyłkiem
który nikogo nie obchodzi
drobinką
pośród podobnych jej
bliźniaczych
nie do odróżnienia
osobny w
tłumie nie byłem nigdy
Jedno
lustro w nim miliony ego
niemożliwych
do przywrócenia
można
je pokazać lecz natura ich
z
zewnątrz będzie zawsze martwa
|