Ciemny
pokój
Mężczyzna
chodził
po pokoju, palił papierosa za papierosem, co pewien czas podchodził do
okna i trwał przy nim
długie minuty
wpatrzony w chodnik, który zaczynał się przed jego blokiem,
biegł przez plac
zabaw, wił się, niczym wąż, między prywatnymi posesjami, omijał
ogródki
działkowe i kończył się przed ośmiopiętrowym wieżowcem po przeciwnej
stronie osiedla.
Miasto
spało.
Mężczyzna
usiadł w fotelu. Zapalił zapałkę. Żółty płomyk rozświetlił
ciemny pokój. Złe
myśli pierzchły. Na krótko jednak. Powróciły
niczym fala przypływu razem z
ciemnością, która zapadła w
pomieszczeniu po zgaśnięciu zapałki, wprowadziły mężczyznę w
przygnębiający
nastrój, zmusiły go do krążenia po pokoju, czuwania przy
oknie i
wpatrywania się w betonowy chodnik.
Mijał
czas nasiąknięty
ciężkim, nieznośnym oczekiwaniem. W popielniczce, stojącej na małym
stoliku, przybywało
niedopałków z wypalanych jeden za drugim
papierosów, w mieszkaniu gryzącego dymu.
Nie było czym oddychać. Łzawiły zmęczone oczy.
Mężczyzna
sięgnął po kolejnego papierosa. Grzebał w paczce gorączkowo, a kiedy
nie
znalazł w niej
papierosa, zgniótł
paczkę i rzucił ją przed siebie, w mroczną przestrzeń. Słyszał jak
papierowa
kula uderzyła o ścianę, odbiła się i potoczyła po dywanie. Wstał z
fotela,
podszedł do okna, spenetrował czujnym wzrokiem szarzejący w mroku
chodnik, po
czym przywarł oczami do ciemnych okien wieżowca. To tam, w tamtej
ciemności,
jakże innej od tej tutaj, przesiąkniętej papierosowym dymem, czekaniem
obijającym się o ściany i
niepokojem, który ciągnął mężczyznę do okna i kazał mu wpatrywać się w każdą
postać, jaka szła betonowym chodnikiem. To tam, myślał mężczyzna,
właśnie tam.
Chwycił się za głowę i krążył po pokoju ściskając ją w żelaznym
uchwycie palców.
Nie mógł znieść rosnącego napięcia. Zatrzymał się i zawył
jak pies, długo,
przeciągle, a usłyszawszy swoje wycie zamarł przerażony. Stał chwilę
nasłuchując. Potem podszedł na sztywnych nogach do fotela, usiadł,
wyciągnął
przed siebie rękę, trafił na radio, przesunął palcami po odbiorniku,
wymacał włącznik
i wcisnął go. Ciemny pokój wypełniła nastrojowa muzyka.
Matowy, lekko zachrypnięty
głos piosenkarki śpiewającej liryczną balladę chwycił mężczyznę za
gardło. To
takie chwile jak ta, obecna i takie noce jak ta, noce upokorzeń,
złudzeń,
płonnych nadziei, a na dodatek jeszcze ten głos wokalistki tak łudząco
podobny
do tamtego, bliskiego mu głosu ukochanej kobiety i ten wszechobecny
zapach jej
ciała, fluid, który czuł w tym ciemnym pokoju wszędzie,
doprowadzały go do
szaleństwa.
Mężczyzna
podniósł się z fotela, podszedł do szafy, otworzył drzwi,
ściągnął z półki
bawełnianą bluzkę i wtulił w nią twarz. Oddychał zapachem kobiety.
Upijał się
nim. Śnił. Budził się i popadał w
odrętwienie. W senne przywidzenia. W szaleństwo przywidzeń. Jego udrękę
przerwał brzask poranka i jasna smużka słońca, które
wyłaniało się powoli zza
ciemnego horyzontu.
Mężczyzna
poderwał
się z fotela, podbiegł do okna, wpił się palcami w parapet. Jego szara,
zmęczona twarz wypogodziła się. Znikły z niej bolesne bruzdy, stężałe
rysy
wygładziły się.
Mężczyzna
uśmiechnął
się.
Jak
to dobrze,
pomyślał uradowany, że nie straciłem nadziei.
Betonowym
chodnikiem szła kobieta w długim jasnym prochowcu. Rozpięte poły,
podrzucane
zamaszystym krokiem, unosiły się nad ziemią w
rześkim powietrzu poranka niczym
skrzydła zrywającego się do lotu motyla.
Tak już będzie
Kobietę
obudził krzyk.
Otworzyła
oczy
i w panującym w sypialni półmroku ujrzała na suficie
drapieżny kształt
żyrandola. Wyrwana ze snu, pół przytomna, nasłuchiwała długą
chwilę, lecz nie usłyszała
niczego oprócz przyśpieszonego bicia własnego serca.
–
Co się
stało? – zapytał sennym głosem śpiący obok
mężczyzna, usiadł i ziewnął
szeroko.
–
Krzyczałeś – powiedziała kobieta.
–
Ja? –
mężczyzna podrapał się po brzuchu, mruknął coś pod nosem, położył się
na wznak,
potem przekręcił się na bok i odwrócił się twarzą do ściany.
Kobieta
leżała
z otwartymi oczami wpatrzona w
ciemność, wsłuchana w tykanie ściennego zegara. Wiedziała, że do rana
już nie
zaśnie. Zaschło jej w
gardle.
Zsunęła delikatnie kołdrę, podniosła się z
łóżka ostrożnie, żeby nie obudzić
mężczyzny, poszła do kuchni, nalała do szklanki wody mineralnej, wypiła
ją
jednym haustem, usiadła przy stole i wypaliła papierosa wpatrując się w ciemniejący prostokąt
drzwi prowadzących do sypialni. Ocknęła się, kiedy poczuła przejmujące
zimno.
Wróciła do pokoju, wśliznęła się pod kołdrę. Dygotała na
całym ciele.
–
Co ci jest? – mężczyzna podniósł głowę.
–
Nic, nic,
śpij – szepnęła.
Mężczyzna
przewrócił się na wznak. Leżał napięty, sztywny, czujny,
jakby wcale nie spał a
tylko udawał, że śpi.
Takie
noce,
jak ta, wypełnione koszmarami, zdarzały się kobiecie coraz częściej.
Spojrzała
na mężczyznę. Z kącika otwartych ust sączyła się ślina, ściekała mu po
brodzie i
wsiąkała w poduszkę tworząc na niej ciemną plamę.
Kobietę
ogarnęło obrzydzenie. Położyła się na brzuchu, twarz ukryła w poduszce
i
starała się zasnąć myśląc o rzeczach miłych, przyjemnych. Niewiele to
pomogło,
bowiem prześladował ją nieustannie widok otwartych ust. Przewracała się
z boku na
bok, chowała twarz w poduszce i walczyła z
obrzydzeniem, które
zalewało ją falami na samo wspomnienie oślinionych warg.
Wstała,
kiedy tylko
za oknem zaczęło szarzeć. Poszła do kuchni i zajęła się przygotowaniem
śniadania.
Jedli w milczeniu, pochyleni nad stołem, skupieni na celebrowaniu
zwyczajnych
czynności. Żadne nie zdobyło się na odwagę, żeby podnieść głowę i
spojrzeć
drugiemu w oczy.
–
Miałem
straszny sen – powiedział mężczyzna dłubiąc
zawzięcie łyżeczką w jajku. –
Krzyczałeś – odparła kobieta wpatrzona w jedno
miejsce na ścianie, znajdujące się kilkanaście centymetrów
nad głową mężczyzny.
–
Pewnie
dlatego – odpowiedział, odsunął od siebie
żółtą podstawkę z pustą skorupką i
sięgnął po kubek z białą kawą.
Śniadanie
kończyli w milczeniu.
Mężczyzna
podniósł się zza stołu i wyszedł z
kuchni. Po krótkiej nieobecności
wrócił z czarną dyplomatką w ręce i popielatym prochowcem
przerzuconym niedbale
przez ramię, musnął wargami policzek kobiety i patrząc gdzieś w bok,
oznajmił:
–
Nie czekaj
na mnie, późno wrócę.
Kobieta
skinęła w milczeniu głową. Siedziała przy stole nieobecna, daleka,
obojętna.
Kiedy
mężczyzna
wyszedł, udała się do łazienki i bardzo długo, starannie myła twarz.
Do
kuchni wróciła z ręcznikiem w ręce. Stanęła przy oknie i spojrzała na
ulicę.
Mężczyzna
spacerował wokół przystanku autobusowego,
zatrzymywał się i zniecierpliwiony przedłużającym się oczekiwaniem
zerkał na
zegarek, albo unosił głowę i rzucał krótkie spojrzenie w
stronę okna, przy
którym stała obserwująca go zza firanki kobieta.
Nadjechał
autobus. Mężczyzna wsiadł machając w
stronę okna podniesioną ręką.
Kobieta
zadrżała. Jej dłoń, trzymająca kurczowo ręcznik, dotknęła twarzy i
tarła
policzek tak długo i
mocno, aż
wykwitła na nim szkarłatna plama.