Arłamów do wzięcia
Do Arłamowa prowadzą dwie drogi. Dojechać można od strony Przemyśla
przez Birczę. Można też od Ustrzyk Dolnych przez Jureczkową i
Kwaszeninę. Droga
dobra, asfaltowa, chociaż kręta i wąska. W Kwaszeninie szlaban, przy
szlabanie
żołnierz. Na wprost nie wolno, bo granica. Trzeba skręcić w lewo. Po
pięciu
kilometrach dojeżdża się do
Suchego Obocza. Stąd już tylko krok. Zresztą z
Obocza widać Arłamów jak na dłoni. Ostry zjazd i taki sam
podjazd ku dwóm bramom. Przez mniejszą jedzie się do
budynków gospodarczych i mieszkalnych przeznaczonych dla
personelu. Większa,
otwarta na oścież, prowadzi do głównego obiektu.
Tu i teraz
Jest to potężny gmach z
apartamentami, zapleczem usługowym, pokojami
gościnnymi o zróżnicowanym standardzie. Od strony
południowej posiada ozdobiony
stylizowanymi lampionami wielki taras – ulubione miejsce
fotografowania dawnych
oficjeli przez telewizję i fotoreporterów.
Na
podjeździe stoją dwa samochody z radomską
rejestracją. Ich właściciele przyjechali na weekend. Chcieli zobaczyć
na własne
oczy miejsce internowania Lecha Wałęsy, pomieszkać w apartamentach
dawnego
establishmentu politycznego.
Poza tym pusto, cicho, głucho. W maleńkim, przytulnym barku
dwóch
żołnierzy w polowych mundurach pije z puszek pepsi colę. Rita
Sommefeld-Gożdziak, administrator arłamowskiego ośrodka: –
Mnie tutaj nie ma.
Niech mówią burmistrzowie.
Nowy właściciel
Od dwóch lat Arłamów jest własnością ustrzyckiej
gminy. Zlokalizowany na
wzgórzu, nad urokliwą dolina Jamnej, zajmuje kilkadziesiąt
hektarów. Otaczające
go lasy, niegdyś miejsce polowań dawnych elit, przekazano okolicznym
nadleśnictwom,
Majątek ruchomy, częściowo urządzenia i wyposażenie, URM zabrał do
swoich
ośrodków w Zakopanem, Łańsku, Spale. W całości pozostał
tylko zapierający dech
w piersiach widok Jamnej. Nikt nie chce mówić o
szczegółach. Po co jątrzyć i
tak się niczego nie zmieni – dowodzą. Jedni za ten stan
obwiniają głośno i
krzykliwie kryzys, inni półszeptem i na ucho ludzi
zarządzających ośrodkiem. Tutaj
wszyscy do wszystkich o wszystko mają pretensje – powiedziała
jedna z pracownic
zastrzegając sobie anonimowość.
Ostatni
świadek
Bogusław
Romanowski jest już właściwie na wylocie. W kwietniu dostał
wypowiedzenie z pracy.
Powód? Brak kwalifikacji. Z Arłamowem związany jest od 1976
roku. Dziesięć lat pracy
jako kierowca, zaopatrzeniowiec, elektryk i stosownie do innych nagłych
potrzeb – mówi.
Ma średnie
wykształcenie
techniczne. Przez te lata widział w Arłamowie i
słyszał wiele. Co?... Och! Na ten temat można napisać kilka książek.
Mówi się o
nim, że konfliktowy, że szuka dziury w całym. Na dodatek jeszcze ta
jego
pryszczata przeszłość - kierowca Doskoczyńskiego. Kierowca to nikt
– ripostuje Romanowski.
Pochodzi z
Torunia. Do
Arłamowa trafił z poboru do nadwiślańskich
jednostek. Do URM-owskich ośrodków wybierano poborowych ze
średnim
wykształceniem leśnym, hotelarskim, gastronomicznym i ect. Chodzili po
cywilnemu,
lecz obowiązywał ich regulamin wojskowy.
Któregoś
dnia
płk Doskoczyński powiedział Romanowskiemu: „Jeździsz ze
mną”. Przez cały rok był jego kierowcą. Po wyjściu do cywila
zatrudnił się w
ustrzyckim ZBL-u. W międzyczasie wyjechał na roczny kontrakt do Libii.
Do
Arłamowa wrócił w 86 roku, jako pracownik cywilny.
Schyłek lat
osiemdziesiątych był dla Arłamowa okresem największej
świetności. Ośrodek czerpał krociowe zyski z polowań dewizowych.
Odbywały się
one od października do czerwca. W wakacje panował zastój.
Czasami przyjmowano
oficjalne delegacje rządowe.
Widziane
z góry
Kiedy minęła kanikuła
ogary szły w las. A polować było gdzie.
–
Rozległe bory ogrodzone siatką
w trójkąt o bokach 30 km, pełne były zwierzyny. Płowa pasła
się na każdej
polance i łączce stadami jak bydło – opowiada Romanowski.
Na polowania
przyjeżdżali
najbogatsi i najbardziej wpływowi ludzie
z Zachodniej Europy. Bywalim tutaj prezesi koncernów Bayera,
Kruppa, Steyera,
Berkieta, Jonsona. Z polityków: Giskard d`Estaing, Brant,
Reza Pachlavi,
Dimitras Papas. Tutaj zawierano kontrakty gospodarcze miliardowych
wartości.
Między bajki należy włożyć pogłoski o pobycie Breżniewa,
szefów tzw. bratnich
państw, czy też zwyczajnych ministrów lub
dyplomatów.
–
Nic nie było za darmo –
twierdzi Romanowski. – Doba pobytu 130 marek, butelka
„żytniej” 10, gastronomia
i obsługa gości na najwyższym poziomie. Tu obracało się sumami,
które
zwyczajnego człowieka przyprawiają o drżenie serca. Byłem raz z
Doskoczyńskim w
Hamburgu, gdzie realizował zaległe za pół roku czeki
– opowiada Romanowski. –
Po powrocie wpłacił do kasy URM w Warszawie pół miliona
marek. Wiem, że nie był
to przypadek odosobniony. Wiem też, że większość gości płaciła za pobyt
w Arłamowie gotówką
na miejscu.
Widziane
z dołu
Na przystanku
autobusowym stoi starszy mężczyzna. Do Birczy można?...
Można. Na dźwięk słowa Arłamów, tężeje mu twarz.
–
Chyba sam diabeł wymyślił to
miejsce – mówi.
Mieszkał w
Grąziowej.
Wiódł spokojne życie. Orał, siał, zbierał, hodował
bydło, owce. Przyszły lata osiemdziesiąte. Jego ziemię zagarnął URM pod
powstający
ośrodek. – Dali byle jakie odszkodowanie i poszedłem do
PGR-u, innego wyjścia
nie miałem – mówi z goryczą.
Takich jak
on były
dziesiątki. W dolinie Jamnej zlikwidowano ponad
trzysta indywidualnych gospodarstw chłopskich. Ludzie pisali do
Warszawy,
wydeptywali ścieżki w urzędach centralnych i wojewódzkich. Z
jakim skutkiem nietrudno zgadnąć.
–
Kto nie godził się z losem,
tego usuwano z jego ziemi siłą. Ot i wszystko – wzdycha i
dodaje. – Co za sens
do tego wracać. Kogo to obchodzi.
Niech
pan wróci, panie pułkowniku
–
Wielu miejscowych odnosi się do
przeszłości z sentymentem – twierdzi Romanowski. –
Piszą do Doskoczyńskiego
elaboraty zdając mu relacje z tego, co się teraz tutaj dzieje. W
niejednym
liście powtarza się zdanie: Niech pan wróci, panie
pułkowniku. I co najśmieszniejsze,
są wśród nich również donosy na obecną władzę.
Przyszło
nowe
W połowie 91 roku
Arłamów przejął UMiG w Ustrzykach Dolnych. Po
jedenastu latach sfinalizowany został postulat ustrzycko-rzeszowskich
strajków.
Plany urząd miał ambitne. Żeby je zrealizować, potrzebował
gotówki, a tej w
kasie gminnej akurat brakowało najbardziej.
–
Większość zainteresowanych
chciała Arłamów kupić – mówi burmistrz,
Piotr Korczaka. – Taką możliwość
wykluczyliśmy. Zależało nam na partnerze z wiarygodnym, planem
zagospodarowania.
Polsko-angielska
rywalizacja
Ogłoszono przetarg.
Stanęła do niego warszawska „Syrena” i angielska
„Meganet Company”. Z pierwszej zrezygnowali, bowiem
przystąpienie do spółki
warunkowała przejęciem części nieruchomości na własność od
zaraz. Meganet
Comp. reprezentowana przez A. Swobodę, zadeklarowała zainwestowanie w
ośrodek
3,5 miliona dolarów w ciągu 3 lat.
–
To przeważyło. Pół roku trwały
negocjacje, ustalanie szczegółów –
mówi Korczak. – W tym samym czasie Swoboda
przejął Arłamów i za zgodą gminy prowadził w nim
działalność. Wiarygodność
naszego partnera sprawdzaliśmy dwa razy.
W maju 92
roku powstała
spółka „Arłamów”, w
której gmina miała 49 proc.
udziałów.
Finansowe
schody
Kiedy przyszło do
finansowych zobowiązań wspólnika, zaczęły się schody.
Swoboda warunkował wpłatę przejęciem Arłamowa przez nową
spółkę na własność.
–
Na to nie mogliśmy pozwolić, bo
moglibyśmy stracić ośrodek – tłumaczy Korczak. –
Dlatego umowę rozwiązaliśmy za
porozumieniem stron.
Szczęścia do
wspólników przez te dwa lata gmina nie miała.
Jedni
nazywają to pechem, inni zaś bardziej dosadnie.
W przypadku
Swobody
okazało się, że nie miał on pełnomocnictw do
występowania w imieniu firmy, którą jakoby reprezentował.
Wyjaśnienie – dla człowieka
z zewnątrz – zawiłości tej sprawy równałoby się z
udanym oddzieleniem
kawy zmieszanej z mlekiem.
Było,
minęło
Jesienią 92 r. ofertę
ustrzyckiej gminie złożył amerykański biznesmen J. Miziołek.
Zobowiązał się do zainwestowania w Arłamów 240 tys.
dolarów. Gmina przystała na
jego warunki i zawarto umowę cywilną.
–
Miziołek umowy nie podpisał
osobiście, ale wyraził zgodę, żeby dokonała tego w jego imieniu pani
Krzesińska
– mówi burmistrz Korczak. – Na takie
rozwiązanie przystaliśmy i Arłamów został
nowej spółce jakby użyczony.
Żywot
spółki
był krótki. Kontrakt z Miziołkiem rozwiązano w styczniu 93
r.
w trybie natychmiastowym z powodu licznych uchybień w prowadzeniu
ośrodka.
Obecnie
arłamowski ośrodek
prowadzony jest przez gminę. Samorząd
wyasygnował 150 milionów na jego doposażenie. Zarząd zlecił
Agencji
Stowarzyszenia Promocji Przedsiębiorczości w Rzeszowie znalezienie
nowego
kontrahenta. Burmistrz Korczak ma do niej pełne zaufanie. Uważa,
że to
poważna i kompetentna firma konsultingowa.
–
Mamy już pewne doświadczenia –
mówi. – Posiłkowaliśmy się nią podczas
rozmów prowadzonych z panem Swobodą i
Miziołkiem.
Tak więc
Arłamów jest znowu do wzięcia.
(22
maja 1993)